Opublikowano Dodaj komentarz

Mnich

 Agnes

Ambrozjo ze skupieniem słuchał ich spowiedzi, udzielał licznych pouczeń, nakładał pokutę stosowną dla każdego wykroczenia i przez czas niejaki wszystko szło zwyczajną rzeczy koleją, dopóki jedna z mniszek, wyróżniająca się szlachetnym wyglądem i wytworną postacią, nie upuściła mimo woli listu, który skrywała na piersiach. Odchodziła już od konfesjonału, nieświadoma swojej straty. Ambrozjo sądząc, że list pochodzi od kogoś z jej rodziny, podniósł pismo z zamiarem oddania go na powrót swojej penitentce.
– Stój, córko – rzecze – upuściłaś…
W tejże chwili oczy opata padły mimowolnie na pierwsze słowa otwartego listu…

 

Matylda

Drgnęła na dźwięk jego głosu i raptownie zwróciła się ku niemu. Gwałtowny ruch sprawił, iż kaptur osunął się jej z głowy; badawcze oczy przeora dostrzegły jej twarz. Jakże się zdumiał ujrzawszy w jej licu wierne podobieństwo do wizerunku Madonny, którą tak podziwiał! Te same doskonałe proporcje rysów, ta sama obfitość złotych włosów, te same różane wargi i majestat bijący z lic zdobiły Matyldę! Okrzyk zdziwienia wyrwał się z ust Ambrozja; opadł na powrót na poduszki i powątpiewał, czy ma przed sobą ziemską, czy też boską istotę.

 

Ambrozjo

– Spotkałem śmierć – odrzekł omdlałym głosem. – Ukryty między różami… wąż…

 

Antonia

Włożyła mu zwierciadełko do ręki. Ciekawość skłoniła Ambrozja do podjęcia lusterka, a miłość wzbudziła pragnienie, by ukazała się w nim Antonia. Matylda wypowiedziała magiczne słowa. Ze znaków wyrytych na brzegu zwierciadełka wypełznął natychmiast gęsty dym i rozszedł się po powierzchni lusterka. Potem stopniowo się rozproszył; oczom mnicha ukazała się mglista mieszanina barw i obrazów, które w końcu złożyły się na właściwą wizję, i ujrzał w pomniejszeniu powabną postać Antonii.

 

Żyd wieczny tułacz

Niecierpliwie oczekiwałem jego powrotu. Niebawem znowu się pojawił, wprowadzając oczekiwanego gościa do mojej komnaty.  W jego wyglądzie było jednakże coś, co w chwili gdy go ujrzałem, napełniło mnie tajemnym lękiem, żeby nie rzec: grozą. Ubrany był skromnie: włosy nosił nie upudrowane, a czarna aksamitna przepaska otaczała mu czoło i jeszcze dodawała jego obliczu posępności. Twarz nosiła ślady głębokiej melancholii; krok miał powolny, sposób zaś bycia poważny, godny i uroczysty. Skłonił mi się grzecznie i odpowiedziawszy na zwyczajne w takich wypadkach słowa powitania, skinął na Teodora, aby opuścił pokój. Pazik natychmiast zniknął.
– Znam twoją sprawę – rzekł, nie dając mi czasu na odezwanie się. – Mocen jestem wyzwolić cię od twego nocnego gościa, lecz nie mogę uczynić tego przed sobotą. Kiedy świta ranek sabatu, duchy ciemności mają najmniejszą władzę nad śmiertelnymi. Od soboty mniszka już nigdy cię nie nawiedzi.
– Czy mogę spytać – rzekłem – jakimi to sposobami wszedłeś w posiadanie mojej
tajemnicy, którą tak troskliwie ukrywałem przed wszystkimi?
– Jakże mogę być nieświadomy twojej udręki, jeśli jej przyczyna w tej właśnie chwili stoi u twego boku?
Wzdrygnąłem się. Nieznajomy ciągnął dalej:
– Chociaż ty widzisz ją tylko przez godzinę na dobę, zjawa nie opuszcza cię ani w dzień, ani w nocy i nie opuści cię nigdy, póki nie zadośćuczynisz jej żądaniu.
– A jakie to żądanie?
– To musi ona sama objaśnić: leży to poza zasięgiem mojej wiedzy. Czekaj cierpliwie na sobotnią noc: wszystko się wtedy odkryje! 

Matthew Gregory Lewis 

Mnich

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *