J. O. Curwood
Dziewczyna spoza szlaku
Dawid trzymał w ręku fotografię dziewczyny.
Już wtedy, gdy spod odwijanej gazety wyjrzał brzeg popielatej tekturki, odgadł, co paczka zawiera. Mimo to jednakże doznał po prostu wstrząsu. Ubiegła noc przyzwyczaiła go do niespodzianek, lecz ostatnia niespodzianka pobiła rekord. Dziewczyna na fotografii nie była dlań martwą postacią ani nawet odbiciem żywej istoty. Była żywą sama przez się! Dawid odczuł to natychmiast całym sobą, każdym włóknem nerwów. Zupełnie jakby spotkał ją niespodzianie i nastraszył, gdyż patrzyła mu w twarz uważnie, badawczo, trochę zalękniona, trochę wyzywająca, gotowa w każdej chwili do ucieczki. Nie zdziwiłby się prawie, gdyby wykonała jakiś ruch, cofnęła się i znikła z pola widzenia. Z pewnością miała ten zamiar, z pewnością chciała uciec właśnie wtenczas, gdy ktoś nieznany wykonał zdjęcie z ukrycia.
Podkręciwszy lampę zaczął wyszukiwać szczegóły. Dziewczyna stała na płaskim głazie nad wodą, w tyle słał się biały piasek, dalej był czarny wąwóz i piętrzyła stroma ściana górska. Nieznajoma miała bose stopy, dziwnie jasne na tle ciemnej skały, i obnażone ramiona. Nędzna sukienczyna sięgała zaledwie kolan. Z głowy, pochylonej ku przodowi ruchem pełnym nieufnego oczekiwania, wiatr zmiótł na barki i piersi gęstą falę kręconych włosów. W bogactwie loków igrało słońce, światło lampy barwiło je złotem; pierś zdawała się oddychać; usta rzeźbić wyrazy.
Szczupła, giętka, dzika i prześliczna pulsowała gorącą krwią.